Wydana w 2006 roku powieść Gai Grzegorzewskiej, pt. Żniwiarz to nie tylko literacki debiut
autorki, lecz także pierwszy tom kryminalnego cyklu opowieści, w których główną
bohaterką jest detektyw Julia Dobrowolska – onieśmielająco piękna blondynka z
charakterystyczną blizną na policzku. Młodą panią detektyw poznajemy w
momencie, gdy jej życie jest względnie uporządkowane, lecz niestety... nudne (prowadzi
ona wprawdzie własne biuro, jednak, w praktyce, przede wszystkim tropieni
niewiernych kochanków lub poszukuje zaginionych czworonożnych przyjaciół).
Punktem zwrotnym w jej karierze może być natomiast zlecenie, z którym przybywa
do niej jej wuj – dystyngowany krakowski adwokat. Sprawa polega na rozwikłaniu
zagadki tajemniczego i bestialskiego morderstwa, którego dokonano gdzieś na
prowincji. Gdy Julia przybywa na miejsce, rozpoczyna pościg – za mordercą, za
sławą, i chyba trochę też za miłością.
W powieści Gai Grzegorzewskiej pojawiają się trzy główne wątki
– kryminalny, społeczno-obyczajowy i erotyczny. Nie byłoby w tym nic złego,
gdyby nie fakt, że, po lekturze powieści, po pierwsze, trudno tak w zasadzie określić,
która tematyka dominuje, po drugie, żaden z tych wątków nie jest skonstruowany
na tyle dobrze, by przyćmić niedociągnięcia pozostałych.
Historia kryminalna jest niezbyt skomplikowana i niestety,
ale tylko w minimalnym stopniu zaskakująca. Początek opowieści jest bardzo
konkretny, zajmuje zaledwie parę stron, ale doskonale wprowadza w zbrodnię,
trzyma w napięciu. Spodziewać by się można zatem równie imponującej
kontynuacji. Nic bardziej mylnego. Kryminalna fabuła napędzana jest trochę
nieumiejętnie – czytając tę powieść, nie przerzucamy gorączkowo kolejnych
stron, gdy dowiadujemy się, kto zabił, nie jesteśmy zaskoczeni.
Trochę lepiej, chociaż też nie jakoś szczególnie doskonale,
ukształtowany został wątek społeczno-obyczajowy. Autorka dość czytelnie
przedstawia mentalność ludzi prowincji. Pojawiają się postaci uniweralne:
osoba, która przybyła na prowincję nie z własnej woli i która nie może tam
odnaleźć szczęścia; osoba, która przybyła na prowincję dość niechętnie, ale
odkryła, że jest tam do tego stopnia fantastycznie, że wcale nie ma ochoty
wyjeżdżać; „mieszczuchowaci” wczasowicze; poczciwy ksiądz; apodyktyczna
gosposia księdza, przed którą drży cała wieść; lokalny głupek; lokalny amant –
wymieniać można jeszcze długo.
Największym minusem całej powieści jest jednak wątek
erotyczny, który, jak przypuszczam, miał nadać historii odrobinę pikanterii.
Dzieje się niestety odwrotnie – pikanteria jest do tego stopnia przewidywalna i
stereotypowa, że momentami można się zastanawiać, czy okładka rodem z
Harlequina jest po prostu nieudana, czy też zamierzona.
Uwagę zwraca jednak warsztat pisarski autorki, która
niewątpliwie pióro ma lekkie. I pomimo wszystko, na pewno dam Grzegorzewskiej
drugą szansę i, po krótkiej przerwie, sięgnę po kolejne opowieści o Julii
Dobrowolskiej.
Źródło: Wyd. EMG |